Stare przysłowie głosi, że wojna jest piekłem. Oto jedna z wielu historii dowodząca tego, jak piekło konfliktu zmieniało ludzi w potwory, odzierając ich z zasad moralnych i znieczulając na ludzką krzywdę.
Zimowy nalot
31 stycznia 1916 roku dziewięć niemieckich zeppelinów właśnie zmierzało nad środkową Anglię, by zrzucić bomby na terytorium wroga. Jeden taki sterowiec mógł przenosić pięć karabinów maszynowych i nawet 2 tys. kilogramów bomb, latać z prędkością do 136 km/h i osiągać pułap 4,250 m. L-19, zeppelin Kaiserliche Marine pod dowództwem Odo Löwego rozpoczął wtedy swoją pierwszą misję wojenną, spędzając jesień jako jednostka zwiadowcza nad Morzem Północnym.

Dla Brytyjczyków kapitan Odo Löwe był symbolem mordercy. To jednak nie on okazał się być wcieleniem zła.
Nieoczekiwany nalot był jednym z największych, jaki miał miejsce nad Wielką Brytanią w trakcie pierwszej wojny światowej. Zakończył się sukcesem, gdy na okolice Bradley, Tipton, Wednesbury i Walsall spadło około 400 bomb. L-19 nie miała na koncie zniszczeń, w przeciwieństwie do siostrzanych jednostek, których bombardowania zabiły ponad 70 osób i raniły kolejne 100.
W trakcie powrotu do Niemiec L-19 zaczęła mieć problemy z silnikiem. Radio szwankowało, a trzy z czterech silników zawiodły, w dodatku jednostka znalazła się pod duńskim ostrzałem w trakcie przelotu nad Holandią. Sterowiec spadł do Morza Północnego w nocy z 1 na 2 lutego 1916 roku. Zginęło dwóch członków załogi, ale kapitan i 15 członków załogi przeżyło.
Brytyjscy rybacy odmawiają pomocy
Rankiem 2 lutego brytyjski kuter rybacki „King Stephen” przybył na miejsce katastrofy po odebraniu komunikatu ratunkowego nadawanego przez całą noc. Kapitan kutra William Martin wraz ze swoją dziewięcioosobową załogą czekali do wschodu słońca przed zbliżeniem się do uszkodzonego zeppelina. Tam odkryli 16 niemieckich żołnierzy czekających na szczycie tonącego sterowca. Kapitan Löwe poprosił o pomoc dla swoich ludzi, ale Martin… odmówił. Odpłynął do portu macierzystego w Grimsby i dopiero tam złożył raport o tonącej jednostce.
Pogoda tymczasem psuła się coraz bardziej, gdy niemieccy żołnierze patrzyli, jak kuter znika na horyzoncie i czekali na pomoc, która nigdy nie nadeszła. Niektórzy napisali krótkie wiadomości do bliskich, umieścili w butelkach i wrzucili do morza. Można je dziś oglądać w londyńskim National Maritime Museum. Ostatni zapis kapitana głosił:
„Z piętnastoma ludźmi […] dryfując bez gondoli na około 3 stopniu szerokości wschodniej, próbuję wysłać ostatni raport. Trzykrotnie zgłaszaliśmy problemy z silnikiem, lekki wiatr w trakcie powrotu opóźnił nas, a we mgle zniosło nas nad Holandię, gdzie znaleźliśmy się pod ostrzałem. Statek stał się ciężki i równocześnie trzy silniki uległy awarii. 2 lutego 2016 roku, około godziny pierwszej, dokonamy zapewne żywota.”
Wroga się nie ratuje?
Martin powiedział później, że odmówił udzielenia pomocy żołnierzom ponieważ obawiał się, że Niemcy przejmą jego kuter. Po niemal pięćdziesięciu latach jeden z członków jego załogi powiedział, że kapitan łowił na wodach, na których połów był zakazany. Wiedział, że jeśli powróci z rozbitkami, będzie musiał złożyć raport z miejsca ich odnalezienia, a to poskutkuje utratą licencji. Zamiast tego podał marynarce fałszywe koordynaty strąconego zeppelina, aby nikt nie poznał prawdy o jego nielegalnym procederze. A że przez to skazał na śmierć na morzu szesnaście bezbronnych osób? Cóż, w końcu to byli Niemcy, wojna rządzi się innymi prawami.
Brytyjczycy i reszta świata podzielili się w ocenie wydarzenia. Niektórzy uznali czyn Martina za konieczność, w końcu musiał chronić swoją załogę. Inni widzieli w nim odwet na Niemcach za bombardowania z 31 stycznia. Jeszcze inni czuli, że postąpił niegodnie i okrutnie, pozostawiając bezbronnych ludzi na śmierć na morzu – bez względu na to, czy byli to żołnierze wrogiego kraju, czy nie. Niemcy zaś wykorzystali incydent do celów propagandowych.
Kuter „Król Stefan” nigdy więcej nie wypłynął na połów. Marynarka brytyjska przejęła go jako tzw. „statek pułapkę”, a Niemcy zatopili kilka miesięcy później. Kapitan Martin zmarł rok później w wyniku problemów z sercem – być może jego sumienie nie było w stanie znieść tego, co zrobił? Do samego końca otrzymywał zarówno listy pełne słów wsparcia, jak i pełne krytyki i nienawiści, a nawet groźby śmierci.
Czy bedą jeszcze jakieś wpisy. Fajnie byłoby poczytać jeszcze ;)
Pewnie, że będą :) W nawale pracy trudno mi utrzymać regularność, ale pomysłów nie brakuje, trzeba tylko usiąść i pisać. Planuję w przyszłym tygodniu znów coś wrzucić.
Czekam i czekam a tu cisza
Straszny nawał pracy mnie dopadł i blog na tym cierpi. Na usprawiedliwienie i może drobne pocieszenie mogę dodać, że np. na dniach wychodzi nowy numer „Focusa Historia”, w którym będzie mój duży artykuł na temat poszukiwań grobu legendarnego króla Artura. Do bloga mam nadzieję przysiąść jeszcze w maju :)
Szkoda że już nic nie jest tutaj publikowane :( Bardzo przyjemnie się to czytało. Wszystkie treści były mega ciekawe. Można liczyć na wznowienie? :)
Jak najbardziej! Ciągle szukam chwili wolnego czasu, aby wrócić do prowadzenia bloga :) Ostatnio pochłonęła mnie córeczka i pisanie kolejnych książek, a nieustannie mam problemy z rozciągnięciem doby ;)
Witam. Blog dalej żyje? ;) Czekam dalej na wpisy cmentarne. Pozdrawiam.