Sieć parków rozrywki znanych pod nazwą „Disneyland” liczy już niemal 60 lat. W przyszłym roku okrągłe urodziny będzie obchodził pierwszy park, założony niedaleko kalifornijskiego Anaheim. I choć miejsce to kojarzy się z zabawą i radością, to ma swoje mroczne tajemnice. Oto najbardziej makabryczne wypadki, jakie przytrafiły się gościom i pracownikom najstarszego Disneylandu przez ostatnie pół wieku.
Śmiertelne żniwo spokojnej kolejki
„PeopleMover” to nazwa kolejki, która przewoziła ludzi w parku w Anaheim od lipca 1967 roku to sierpnia 1995 roku. Obecnie nadal istnieje dawna stacja i infrastruktura dawnej kolejki. Wagoniki sunęły z zawrotną prędkością 11 km/h, więc nietrudno się dziwić, że znudzeni pasażerowie, zwłaszcza w wieku młodzieńczym, wpadali na głupie pomysły. Na przykład rozpinali pasy i przeskakiwali do innego wagoniku. A wiadomo, jak to się może skończyć.
Pierwszy wypadek zdarzył się już w sierpniu 1967 roku. 17-letni Ricky Lee Yama wypadł z wagonika i został zmiażdżony przez koła. Zginął w efekcie głupiej zabawy z przyjaciółmi – przeskakiwali sobie pomiędzy wagonikami, chłopak poślizgnął się – i koniec zabawy. Ochroniarz, który był na miejscu wypadku, zapamiętał przeciętą na pół głowę chłopaka. Trzeba było rozmontować wagonik, żeby usunąć ciało z torów.
W niemalże identyczny sposób z Ponurym Kosiarzem spotkał się Gerardo Gonzales, który w czerwcu 1980 świętował zdanie matury. Przeskakiwał między wagonikowi, poślizgnął się, trafił pod koła. Mało tego, był ciągnięty przez kilkadziesiąt metrów. Najwyraźniej zabezpieczenia nie uwzględniały takich przypadków. Ani też zarządcy parku nie uczyli się na błędach, bo nie potrafili skutecznie unieruchomić pasażerów w wagonikach.
Zabójczy Matterhorn
Każdy, kto kiedykolwiek chodził po górach, słyszał o Matterhorn. Przerażająca, niemalże pionowa, na wpół lodowa skała w Alpach Zachodnich wznosi się na prawie 4,5 tys. metrów, odstraszając samym swoim wyglądem. Nic dziwnego, że to jeden z najpóźniej zdobytych alpejskich szczytów. Odkąd stanęła na nim ludzka stopa po raz pierwszy w 1865 roku, pochłonął życie ponad 500 osób.
Disneyland też ma swój Matterhorn, może trochę mniejszy i nie taki straszny, ale również nie warto z nim zadzierać. Pierwszy wypadek śmiertelny zdarzył się tu w maju 1964 roku, gdy pewien 15-latek spróbował wstać, gdy kolejka dojeżdżała do szczytu. Mark Maples rozpiął sobie pas (albo zrobił to jego kolega), stracił równowagę i spadł na betonową płytę. Efekt: strzaskana czaszka, połamane żebra i urazy organów wewnętrznych. Chłopak żył jeszcze przez jakiś czas, ale krwotok do mózgu zabił go po kilku dniach po przewiezieniu do szpitala. Rodzice pozwali park, bezskutecznie.
W 1984 roku Matterhorn pochłonął jeszcze jedno życie, tym razem 48-letniej kobiety – Dolly Regene Young. Wypadła z wagonika wjeżdżającego do jednej z jaskiń, po czym została uderzona przez nadjeżdżający pojazd. Kolejka natychmiast się zatrzymała, a pracownicy znaleźli kobietę niemal w całości pod wagonikiem. Jej głowa i klatka piersiowa były przygniecione przez koła, wystawały zaledwie stopy. Pracownicy powiedzieli, że wyglądała jak Zła Czarownica pod domem Dorotki. Pasy w jej wagoniku były rozpięte, prawdopodobnie chciała pomóc albo coś podać dziecku. Jej rodzina pozwała park na 5 mln dolarów, ale w końcu doszło do ugody, której kwota nie została ujawniona.
Podróż za jeden uśmiech
17 czerwca 1966 roku 19-letni Guy Cleveland przekradł się przez kilkumetrowe ogrodzenie. Szedł wzdłuż torów kolejki MonoRail, kierując się w stronę Autopii, ale nigdy tam nie dotarł. Nie usłyszał nadjeżdżającej kolejki, ani krzyków ochroniarza, aby odskoczył. Zamiast tego schylił się, aby zajrzeć pod platformę z włókna szklanego, położoną pod torami. Niestety nie znajdował się dość nisko – zawieszenie wagonika zahaczyło go i pociągnęło kilkanaście metrów po torach. Ciało chłopaka zostało rozerwane na fragmenty. Motorniczy nawet go nie zauważył. Zastanawiał się tylko, dlaczego nagle kolejka zwolniła.
Ponure przygody Tomka Sawyera
Wyspa Tomka Sawyera również zebrała swoje krwawe żniwo. W czerwcu 1973 roku 18-letni Bodgen Delaurot zabrał swojego 10-letniego brata i postanowił zabawić się w Hucka Finna. Nie wyszło im to na dobre. Plan wydawał się idealny: tuż po zmroku chłopcy prześlizgnęli się przez ogrodzenie na wyspę i ukryli niedaleko chaty. Tej samej nocy, gdy tratwy już nie pływały, chłopcy postanowili wpław dostać się na stały ląd. Starszy wziął młodszego na plecy, ale szybko opadł z sił. Młodszy unosił się jeszcze przez chwilę na wodzie, szczęśliwie dla niego z pomocą nadpłynęła łódź. Ciało niedoszłego Hucka odnaleziono następnego ranka. Rodzina chłopców oczywiście pozwała park, motywując pozew nieodpowiednią nazwą atrakcji, skłaniającą dzieci do wzorowania się na „niegrzecznych” bohaterach powieści. Nie trzeba chyba dodawać, że Disneyland wygrał proces?
Na bani
Disneyland to tylko z pozoru ulubione miejsce dzieci. Od dekad przychodzą tu nastolatki. I wszystko w porządku, jeśli przychodzą na randkę, pobawić się, powspominać nieodległe czasy dzieciństwa. Niestety bardzo często są pijane, na haju, a pod kopułą hula im wiatr, wwiewając tam możliwie najgłupsze pomysły. W 1983 roku Philip Straughman świętował w Disneylandzie zdaną maturę i swoją „osiemnastkę”. Niestety wcześniej „zalał pod kurek” i wpadł z kumplem na genialny pomysł, żeby zabrać z Frontierlandu ponton z silnikiem motorowym zacumowany w doku „tylko dla pracowników” i sobie nim popływać. Pruli w ciemnościach przez rzekę aż w końcu uderzyli o kamień niedaleko pechowej Wyspy Tomka Sawyera i Straughan wpadł do wody. Kolega nie mógł go znaleźć, więc pobiegł po pomoc. Po godzinie pracownicy parku znaleźli zwłoki. Sekcja wykazała we krwi niemal dwukrotnie przekroczoną ówczesną normę dla osoby dorosłej – a pamiętamy, że amerykańskie prawo zabrania spożywania alkoholu przed 21 rokiem życia. Oczywiście proces rodzina przegrała.
Amerykański sen
W 1974 roku 18-letnia pracownica parku zginęła w makabrycznym wypadku. Deborah Gail Stone pracowała w Disneylandzie jako hostessa, chciała zarobić na studia na Uniwersytecie Iowa. Miała pozdrawiać publiczność zajmującą miejsca w teatrze „America Sings”. Stojąc po lewej stronie sceny, witała gości przez mikrofon, następnie zewnętrzna część sceny obracała się. Około 23:00 tamtego wieczora Stone podeszła zbyt blisko obracającej się platformy i nieruchomej części ściany. Została zmiażdżona pomiędzy nimi. Pracowników powiadomił jeden z gości, który usłyszał krzyki dziewczyny. Po wypadku „America Sings” zamknięto na dwa dni na czas instalacji oświetlenia alarmowego, które miało powiadamiać operatora o tym, że ktoś stoi zbyt blisko. W końcu zmieniono także scenę, aby zapobiec podobnym wypadkom.
Zostawić Disneyland
Idealne miejsce na samobójstwo? Bynajmniej nie Las Vegas. Disneyland Hotel przyciąga samobójców. Przez ostatnie lata z dziewiątego i czternastego piętra hotelu wyskoczyły trzy osoby, w tym jeden dentysta nazwiskiem John Newman Jr. Pamiętacie „Jak ugryźć 10 milionów?” W końcu dentyści to najbardziej skłonna do depresji grupa zawodowa.
Pluto mówi: „papa”
Jeden z najdziwniejszych i najbardziej makabrycznych wypadków zdarzył się stosunkowo niedawno, bo w 2004 roku. Javier Cruz, jeden z wieloletnich pracowników parku, odgrywający psa Pluto, został przejechany przez platformę. Szczęściem w nieszczęściu, jeśli w ogóle można tak powiedzieć, było to, że zdarzenie miało miejsce na uboczu i raczej nie jest prawdopodobne, aby goście to widzieli. No tak, dwójka dzieci ofiary to już mniejszy problem, przynajmniej dla parku.
Kraina szczęścia?
Przez ostatnie niemal sześć dekad istnienia w Disneylandzie zginęło kilkanaście osób, dziesiątki zostały rannych. Oczywiście statystycznie to niewiele, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w 2004 roku pękła bariera 500 mln odwiedzających. Co ciekawe, tragiczne wypadki z ostatnich dekad zrodziły swoje legendy. Kolejka na Matterhorn jest ponoć nawiedzana przez ducha kobiety, a miejsce, gdzie zginęła, nosi miano „Dolly’s Dip„. Przeklętą Wyspę Tomka Sawyera nawiedzają duchy chłopców, którzy tam utonęli. A po PeopleMover ponoć do dziś tuła się chłopak, którego wlokły koła wagonika. Najbardziej lubuje się w blondwłosych dziewczynach, bo taką czuprynę miała jego sympatia. Czy to odwiedzających odstrasza czy raczej zachęca – tego się jedynie można domyślać.
Bibliografia:
J.C. Shaffer (2010) Discovering the Magic Kingdom: An Unofficial Disneyland Vacation Guide, Author House
D. Koenig (1994) Mouse Tales: A Behind-the-Ears Look at Disneyland, Irvine
Huh, umrzeć w parku rozrywki to chyba najsmutniejsza śmierć jaką można sobie wyobrazić. Chociaż jak zabezpieczenia nie są przestrzegane to ciężko się dziwić, bo ta pierwsza kolejka to się nie powinna nazywać „People Mover” a „People Mower”.
Niestety, jak widać na przykładzie Disneylandu dawniej nie przykładano do bezpieczeństwa aż tak wielkiej wagi, ale i też ludziom nie brakowało wyobraźni, jak zasłużyć na „Nagrody Darwina”. Współcześnie zabezpieczenia są znacznie lepsze, ale nadal to przede wszystkim głupie pomysły, a nie błędy konstruktorów wysyłają na tamten świat.