Benjamin Franklin miał kiedyś powiedzieć, że nie ma w życiu nic pewnego poza śmiercią i podatkami. Współcześnie od podatków można się – z lepszym lub gorszym skutkiem – wymigać, ale na Ponurego Żniwiarza nie ma mocnych. A trudno wyobrazić sobie epokę, którą cechowałoby tak pełne strachu, a jednocześnie racjonalnego planowania, a często nabożnej celebracji podejście do śmierci, jak epoka wiktoriańska. Oto 10 faktów i mitów na temat śmierci z epoki wiktoriańskiej.
Mit: dorośli żyli bardzo krótko, a dzieci padały jak muchy.
Fakt: dorośli żyli tyle samo, co teraz, podobnie jak dzieci, za to czasem umierano w bardzo dziwny sposób.
W artykule „How the Mid-Victorians Worked, Ate and Died” czytamy, że w połowie XIX wieku średnia oczekiwana długość życia w Wielkiej Brytanii dla 5-latka była co najmniej tak dobra, a nawet lepsza niż obecnie, a przypadki schorzeń zwyrodnieniowych stanowiły ledwie 10% występujących dziś. Poziom aktywności fizycznej, a co za tym idzie spożycie kalorii ówczesnych Brytyjczyków były dwukrotnie wyższe od obecnych. Co więcej, mieli oni stosunkowo niewielki dostęp do alkoholu i tytoniu, a ze względu na odpowiednio wysokie spożycie owoców, ziarna, tłuste ryby i warzywa, spożywali ilości mikroelementów i składników odżywczych na poziomie ok. 10-krotnie wyższym niż obecnie.Również oczekiwana długość życia dla osoby dorosłej była niemal identyczna, jak dziś. W wieku 65 lat mężczyzna mógł się spodziewać, że pożyje kolejne dziesięć lat, a kobieta – osiem. Najczęściej umierano z powodu chorób zakaźnych, w tym zapalenia płuc, gruźlicy, szkarlatyny, ospy, tyfusu i cholery, a także chorób przenoszonych drogą płciową, wypadków w miejscu pracy oraz w domu (poparzenia były częstym powodem śmierci kobiet, które często gotowały na otwartym ogniu, a nosiły obszerne suknie), a także wysoką śmiertelnością kobiet przy porodzie i w połogu. Umierano także z powodu chorób serca.
A dziwne przypadki śmierci? Zdarzały się nadzwyczaj często. Na przykład zbyt ciasno związany gorset. Pisał o tym „Dundee Courier” 22 października 1844. Niejaka Jane Goodwin, lat zaledwie 22, siedziała w kościele, gdy nagle poczuła się źle. Została wyniesiona z kościoła i zabrana do domu zakrystiana, ale zanim przyjaciele zdążyli do niej dotrzeć – już nie żyła. Z kolei Elizabeth Ann Rider zmarła wskutek przebicia czaszki szpilką do włosów podczas upadku ze schodów, o czym można było przeczytać w „Yorkshire Evening Post” z 25 października 1893 roku. Z kolei pan Edwin Clayton połknął własną sztuczną szczękę, a pewna młoda kobieta roztrzaskała sobie głowę na schodach podczas czuwania przy zwłokach martwo urodzonego niemowlęcia, przy czym nikt nie mógł jej pomóc, bo zgodnie z irlandzką tradycją wszyscy byli zalani w przysłowiowego trupa. W 1893 roku pewien żartowniś w londyńskim Soho chciał popisać się przed kolegami i udławił się na śmierć kulą bilardową, którą włożył sobie do ust, o czym pisano w „Yorkshire Evening Post” krótko po Zaduszkach. Z kolei 18 marca 1891 roku do szpitala św. Michała w Kingstown przyjęto dwie kobiety i mężczyznę z ranami, które – jak twierdzili – zadały im duchy. Sprawę badała policja.
Mit: ludzie żyli w nieustannym strachu przed śmiercią.
Fakt: nie bardziej niż obecnie, za to ludzie byli znacznie bardziej przesądni.
Śmierć była w epoce wiktoriańskiej traktowana dość naturalnie i raczej spodziewana. Za to przesądy towarzyszyły ludziom w epoce wiktoriańskiej na każdym kroku, od narodzin do grobowej deski. Oto kilka z nich:
- Spotkanie konduktu żałobnego przynosi pecha. Jeśli zobaczysz, że się zbliża, odwróć się. Jeśli to niemożliwe, złap się za guzik i trzymaj, dopóki procesja nie przejdzie.
- Zatrzymaj zegar w pokoju, gdzie znajduje się zmarły – inaczej będziesz mieć pecha.
- Jeśli usłyszysz uderzenie gromu po pogrzebie, to znak, że dusza zmarłego dotarła do nieba.
- Jeśli nie wstrzymasz oddechu przechodząc obok cmentarza – nie otrzymasz pogrzebu.
- Jeśli zmarły był za życia dobrym człowiekiem, na jego grobie wyrosną kwiaty. Jeśli złym – grób pokryją chwasty.
- Jeśli poczujesz zapach róż, mimo że nikogo nie ma w pobliżu, to znak, że ktoś umrze.
- Jeśli ujrzysz siebie we śnie, wkrótce umrzesz.
- Jeśli wróbel usiądzie na pianinie, ktoś w domu umrze.
- Jeśli obraz spadnie ze ściany, umrze ktoś, kogo znasz.
- Samotny przebiśnieg w ogrodzie zapowiada śmierć.
- Zawsze zasłaniaj usta podczas ziewania, żeby dusza nie uciekła z ciała, a w jej miejsce nie wkradł się diabeł.
- Zamknięcie drzwi domu po tym, jak właśnie opuścił go kondukt żałobny, przynosi pecha.
- Jeśli deszcz pada na kondukt żałobny, zmarły pójdzie do nieba.
- Jeśli trzy razy usłyszysz pukanie, a nikt nie stoi za drzwiami, to oznacza, że zmarł ktoś bliski tobie. Przesądni nazywają to ‚3 knocks of death’.
- Jeśli zostawisz coś zmarłemu, ta osoba przyjdzie po ciebie.
- Jeśli świetlik dostanie się do twojego domu, ktoś niedługo umrze.
- Jeśli ujrzysz sowę w dzień, ktoś umrze.
- Jeśli przyśnią ci się narodziny, ktoś ci znajomy umrze.
- Jeśli zobaczysz deszcz padający do otwartego grobu, ktoś z twojej rodziny umrze w ciągu roku.
- Jeśli ptak zastuka w twoje okno albo rozbije się o szybę, ktoś umarł.
- Jeśli rozsypiesz sól, przerzuć szczyptę przez ramię, aby zapobiec śmierci.
- Nigdy nie mów źle o zmarłych, bo będą cię nawiedzać albo będziesz mieć pecha.
- Dwie śmierci w rodzinie oznaczają, że trzecia nastąpi wkrótce.
- Krzyk kurlika albo hukanie sowy przepowiadają śmierć.
- Kwiaty wyłącznie w kolorach bieli i czerwieni w wazonie, zwłaszcza w szpitalu, to pewna śmierć.
- Upuszczenie parasola na podłogę lub otworzenie go w domu sprowadza na dom morderstwo.
- Plama w kształcie diamentu na czystej pościeli zwiastuje śmierć.
- Wycie psa w środku nocy, gdy ktoś z domowników choruje, to zły omen. Można go odwrócić sięgając pod łóżko i przewracając but.
- Nigdy nie zakładaj niczego nowego na pogrzeb, zwłaszcza butów.
- Jeśli w rodzinie miało miejsce kilka zgonów, zawiąż czarną wstążkę na wszystkim, co żywe, a co wchodzi do domu, nawet psach czy kurach. To ochroni przed rozprzestrzeniającą się śmiercią.
Mit: śmierć była czymś normalnym, więc ze nie robiono z niej wielkiej rzeczy.
Fakt: w epoce wiktoriańskiej panowała obsesja zachowania pamięci po zmarłych.
Żyjący byli tak przywiązani do zachowywania pamięci o bliskich, że rodziny obsesyjnie kolekcjonowały wszelkie pamiątki po zmarłych, jakie tylko dało się zgromadzić. Broszki, sekretniki z puklami włosów i zdjęciami, pierścienie – dosłownie wszystko.
W epoce, gdy fotografia dopiero raczkowała, robiono zmarłym zdjęcia, które stanowiły zapis ich osobowości, dokonań, ostatnich chwil w ukochanym otoczeniu, wśród bliskich. Dla przykładu: jeśli zmarły był cieślą, wówczas fotografowano go w warsztacie, a jeśli księdzem – w kościele. Jeśli zmarło dziecko, robiono zdjęcie z rodzicami, z rodzeństwem. Aby zapewnić maksymalnie naturalny wygląd zmarłemu, fotograf albo otwierał oczy, albo malował źrenice na zdjęciu, dodając nawet rumieńce na policzkach.
Więcej intrygujących wiktoriańskich zdjęć pośmiertnych tutaj.
Mit: wiktoriańskie pogrzeby były długie, wystawne i pompatyczne.
Fakt: zazwyczaj były całkiem skromne, za to obwarowane szeregiem nakazów i zakazów, zwłaszcza w stosunku do kobiet.
Przede wszystkim już za życia wiele rodzin dbało o to, aby, jak pisze Douglas: […] zabezpieczyć ‚porządny’ pochówek dla członków rodziny, co było charakterystyczne dla wszystkich klas społeczeństwa wiktoriańskiego, nawet jeśli oznaczało biedę dla żyjących. Najgorszą hańbą było zostać pochowanym w grobie biedaka. Pogrzeby długie, wystawne i pompatyczne zdarzały się rzadko, bo i musiała zejść z tego świata persona odpowiednio zamożna i szanowana. Przykładowo, gdy zmarł Duke Wellington, ponad 65 tys. osób przyszło go pożegnać, a w dniu pogrzebu, jak pisał „The Times”, 90% sklepów całkowicie zamknięto, a pozostałe częściowo.
Etykieta pogrzebowa była czymś, czego surowo przestrzegano, zresztą podobnie jak w innych sferach życia. Na pogrzeb nie można było sobie tak po prostu pójść – należało czekać na formalne pisemne zaproszenie (chyba, że ktoś zmarł na chorobę zakaźną, wtedy zaproszenie nie było stosowne). A gdy już się takowe otrzymało, nie wypadało nie przyjść, było to naruszenie etykiety. Od gości oczekiwano, że pojawią się przynajmniej godzinę przed ceremonią i będą stosownie ubrani. Mężczyźni zdejmowali kapelusze i nie zakładali ich ponownie w trakcie pobytu w domu. Zakazane były głośne rozmowy, podobnie jak śmiech, a także należało puścić w niepamięć wszelkie dawne zatargi i animozje. Zwłoki były wystawione w domu rodzinnym lub zakładzie pogrzebowym, aby goście mogli złożyć zmarłemu szacunek. Na miejsce pochówku trumnę niosło sześciu dżentelmenów, a najbliżsi krewni szli w kondukcie, przy czym kobiety nie mogły towarzyszyć zmarłemu do grobu – było to zabronione przez etykietę. Po pogrzebie mistrz ceremonii odprowadzał damy do domów.
Oczywiście należy tu zaznaczyć, że branża pogrzebowa była przede wszystkim biznesem i wszystko można było kupić, w tym żałobników. W „Leisure Hour” z 1862 roku czytamy, że: W niezliczonych przypadkach pochówek zmarłych leży w rękach niegodziwców, dla których pochlebstwem byłoby porównanie do sępów lub najgorszych ptaków padlinożernych… moralność jest w ich rękach, aby użyć prostego słowa, rozbojem. Stąd też żałobnicy często wydawali duże pieniądze na zbędne rzeczy, płacili wywindowane stawki i nabijali kieszenie pijawkom z branży. Popularne były także na przykład usługi płaczek. Jak czytamy w jednej z relacji, za 2 funty dostawało się niewiele, ale już: Za 5 funtów westchnienia są głębokie i głośne. Za 7 funtów żal jest głęboki, jedynie kontrolowany, za 10 funtów wybucha rozpacz bez ograniczeń, a żałobnicy leją na ziemię łzy smutku.
Elementem pogrzebu była także mniej lub bardziej skromna stypa. Dickens pisał ironicznie o „braku możliwości przebolenia straty bez ciasta śliwkowego” i „uroczystego picia karafki porto, sherry i cork” podczas zwyczajowej ‚funeral tea’. Dla niego konsumpcja, zarówno materialna jak i zmysłowa, która była uważana za konieczną dla ‚uszanowania’ pamięci zmarłego, była niezgodna z rzeczywistą żałobą. Owo rozłączenie pomiędzy jedzeniem i odczuwaniem jest jasne, gdy Dickens opisuje zachowanie jednego z dziedziczących po zmarłym bratanków, który: […] zjadł tyle ciasta śliwkowego, ile tylko mu się udało, ale […] uznał, że ze względu na żałobę powinien od czasu do czasu robić sobie przerwę pomiędzy kolejnymi kawałkami ciasta, choć zdawał się zapominać, że usta miał pełne, pogrążał się w kontemplacji nad osobą zmarłego wuja. („Medicine Men of Civilization” 1863, tłum. własne)
Co jeszcze podawano na wiktoriańskich stypach? Takie przyjęcia były raczej skromne: pito ale, porto i sherry, do tego jedzono pikantne bułki i różne ciasta, specjalnie pieczone na tę okazję ciasteczka i biszkopty, chleb, ser i owoce. Niewielkie ciastka, zwane ‚funeral biscuits’ owijano w biały papier i czarną taśmę ozdobną i dawano gościom. W XVII czy XVIII wieku stypy bywały znacznie bardziej wystawne.
Mit: żałoba miała charakter prywatny i nic komu do cudzej tragedii.
Fakt: żałoba miała charakter społeczny, a nawet ogólnopaństwowy i każdy patrzył sąsiadom na ręce.
Dzięki królowej Wiktorii także żałoba nabrała w okresie wiktoriańskim znamion zjawiska bardzo formalnego i obwarowanego szeregiem nakazów i zakazów. Okres żałoby dzielił się na żałobę głęboką i połowiczną, ale czas trwania żałoby był surowo i jasno określony w zależności od tego, jak blisko było się spokrewnionym ze zmarłym. Od wdowy oczekiwano, że będzie opłakiwać męża przynajmniej rok, a najlepiej dwa lata, przez które będzie nosić czerń i udzielać się społecznie wyłącznie poprzez uczęszczanie do kościoła. Rodzice po stracie dziecka nosili głęboką żałobę przez 9 miesięcy, a następnie połowiczną przez kolejne 3. Dzieci po rodzicach podobnie. Śmierć brata lub siostry wymagała 3 miesięcznego okresu żałoby głębokiej i kolejnych trzech połowicznej. Teściowie, ciotki, wujowie, kuzyni i inni krewni wymagali żałoby od 6 tygodni do 6 miesięcy. Oczywiście w niższych warstwach zasady były znacznie mniej sztywne, co przez wyższe klasy było postrzegane jako płytkość w uczuciach i ogólny brak szacunku.
Co jednak, gdy okres żałoby się zakończył? W „Harper Bazaar” z 1886 roku czytamy: Jeśli osoby, które były w żałobie, chcą powrócić do społeczeństwa, powinny zostawić wizytówki wśród przyjaciół i znajomych jako wskazówkę, że chcą ponownie odbywać i przyjmować wizyty. Dopóki taka wskazówka nie zostanie przekazana, społeczeństwo nie będzie wkraczać w prywatność żałobnika. (tłum. własne)
Mit: etykieta żałobna w wiktoriańskiej Anglii była bardzo surowa jeśli chodzi o ubiór.
Fakt: tylko wobec kobiet.
Dzięki surowemu przestrzeganiu etykiety żałobnej nietrudno było się domyślić nie tylko kto nosi żałobę, ale również jak długo ją nosi. Oczywiście główną atrakcję stanowiły kobiety.
Podczas pierwszych sześciu miesięcy wdowa musiała nosić długą suknię uszytą z czarnej krepy z kołnierzem i mankietami. Na głowie nosiła czepek z długą woalką oraz wdowi czepek z białej krepy, a także białe rękawiczki z koźlej skóry. Więcej o modzie bardzo wyczerpująco i ciekawie można przeczytać u Hella. Krepa to rodzaj twardego, drapiącego jedwabiu, który doskonale pasował do żałoby, ponieważ nie da się jej nosić z niczym innym, bo nie pasuje do jedwabiu, haftów czy koronek. Noszono również czarne futra i focze skóry. Po sześciu miesiącach można było zdjąć krepę, a po trzech – wdowi czepek. Wdowa mogła wówczas nosić jedwabną suknię, zwykłą czarną suknię rypsową lub skromną suknię wykonaną z krepy podszytą kaszmirem. Mogła także zamienić ciężką woalkę z krepy na coś lżejszego. Jeśli chodzi o biżuterię, noszono prawie wyłącznie gagat, zwany w Anglii dżetem.
A panowie? Cóż, panowie całkiem lekko przechodzili modową żałobę. Po prostu nosili swoje zwyczajne czarne garnitury z czarnymi rękawiczkami i czarnymi krawatami. W późniejszym okresie garnitury nie musiały być nawet czarne – wystarczyły czarne rękawiczki i czarne opaski na kapeluszach. Właściwie żadnych wyrzeczeń, bo wbrew wymogom wobec kobiet od panów nie wymagano wyłączenia z życia towarzyskiego.
Od dzieci za to nie wymagano wcale noszenia strojów żałobnych, choć dziewczęta czasem nosiły białe suknie.
Co istotne, powszechnie uważano, że trzymanie w domu odzieży żałobnej, zwłaszcza krepy, po zakończeniu okresu żałoby przynosi pecha, więc czym prędzej się jej pozbywano. Hell pisze, że przesąd ten mogli rozpuścić krawcy, którzy – zaniepokojeni faktem, że kobiety farbują swoje suknie na czarno, a potem znów je wybielają – tracąc na interesie, stali się źródłem plotki, jakoby przechowywanie odzieży żałobnej przynosiło pecha. Faktem jest, że sklepy z taką odzieżą były bardzo lukratywnym interesem. Londyński Jay’s mieszczący się przy Regent’s Street 217 był jednym z największych i najpopularniejszych sklepów tego typu w wiktoriańskiej Anglii.

Reklama sklepu z odzieżą i akcesoriami żałobnymi żałobnymi Jay’s zamieszczona w „Illustrated London News” w roku 1888
Mit: wiktoriańskie cmentarze to piękne, klimatyczne miejsca pełne zieleni i zabytkowych nagrobków.
Fakt: zanim takowe powstały grzebano bardzo płytko na malutkich, przykościelnych cmentarzykach, które szybko się przepełniały, powodując straszliwy smród i zagrożenie sanitarne.
W czasach, gdy wymogi sanitarne nie regulowały miejsc pochówków, zmarłych grzebano wokół kościołów, które zwykle znajdowały się w centrach miast. Z czasem przykościelne cmentarze stawały się tak przepełnione, że okolica stawała się niezdrowa, pojawiało się także poważne zagrożenie sanitarne i epidemiologiczne. Mały przykład: na jednym z cmentarzy o powierzchni 18.6 metrów kwadratowych pochowano 60 lub 70 TYSIĘCY zmarłych. Jak czytamy w jednej z relacji: „ciała grzebano kilka cali pod powierzchnią, psy jadły ludzkie szczątki, a kości walały się wszędzie”. Mało tego, jak pisał „Times” w 1874 roku: „Rodzinne grobowce starych kościołów parafialnych są, jak każdy wie, miejscem znacznie bardziej groteskowych wypadków, świętokradczych rabunków, straszliwych profanacji […]. Zagrożenia, jakie z pewnością przed nimi stoją, zasługują na pomstę za ich hańbę i pogardę, z jaką często spotykają się te biedne szczątki, które złożono tam przecież celem ochrony i w wyrazie szacunku.” (tłum. własne) Dopiero w połowie XIX sytuacja zaczęła się stopniowo poprawiać, gdy powstały pierwsze komercyjne cmentarze i przekonano ludzi do kremacji.
Mit: do trumny ubierano w piękne stroje.
Fakt: zwłaszcza kobiety chowano skromnie.
Choć moda była bardzo surowa w przypadku żałobników, to w przypadku zmarłych już niekoniecznie, choć obowiązywały pewne zalecenia. Zmarłych mężczyzn chowano w tym, w czym zazwyczaj chodził, zaś kobiety w białym całunie i czepku. Dzieci ubierano w białe kaszmirowe koszulki, do trumny kładziono im kwiaty. Trumny wykonywano z twardego drewna, chyba że zmarłego zabrała choroba zakaźna – wówczas grzebano go w trumnie żelaznej. Do trumny wkładano zazwyczaj dzwonek, gdyż w epoce wiktoriańskiej powszechny był strach przed pogrzebaniem żywcem, co niestety nie było strachem wyimaginowanym. Przypadki śpiączki często błędnie brano za zgon, więc instalacja dzwonków w trumnach stała się normą (stąd zresztą wzięło się popularne powiedzenie: „Saved by the bell”). Instalacje takie znajdowały się także w domach przedpogrzebowych, o czym pisałam w tekście na temat cmentarza przy ul. Lipowej w Lublinie.
Mit: królowa Wiktoria nosiła żałobę po mężu przez 40 lat i to była tylko jej sprawa.
Fakt: to była sprawa całego kraju, a królowa wprowadziła nową tradycję żałobną.
Nagła śmierć męża królowej Wiktorii z powodu tyfusu otworzyła nowy rozdział w wiktoriańskim postrzeganiu śmierci. Książę Albert – ukochany mąż królowej Wiktorii, zmarł w listopadzie 1861 roku, a ona sama wpadła w głęboką depresję i pogrążyła się w żałobie. Byli naprawdę udanym i kochającym małżeństwem, co rzadko zdarzało się na dworach, doczekali się dziewięciorga dzieci. Królowa została wdową po 21 latach wspólnego życia, w wieku zaledwie 42 lat.
Po śmierci ukochanego męża Wiktoria wydała jasne rozkazy. Pokój księcia miał pozostać taki, jak za jego życia. Mało tego – służba miała przynosić gorącą wodę do golenia każdego ranka, tak jak to robili, gdy książę żył. Noszono czerń przez trzy lata po jego śmierci, a Wiktoria nosiła ją do końca życia. Wystawiała ukochanemu mężowi pomniki, pamiątki w pałacach królewskich i pozostawała odizolowana w zamku Windsor przez wiele lat po jego śmierci. Na początku martwiono się jej stanem psychicznym, ale z czasem doceniono jej poświęcenie i oddanie, a sposób, w jaki czciła pamięć po mężu przyjął się w wiktoriańskim społeczeństwie jako pewien ideał żałoby.
A tak prezentował się strój żałobny królowej z lat 80-tych, który trafił w zeszłym roku na aukcję:
Mit: w nocnych klubach oddawano się rozpuście i celebracji życia.
Fakt: celebrowano także śmierć.
Strach przed śmiercią, oswajanie śmierci… a celebrowanie śmierci? W XIX-wiecznym Paryżu powstawały kluby nocne, gdzie oddawano się celebrowaniu śmierci. W dzielnicy Montmartre powstał Cabaret du Neant, czyli Kabaret Nicość, gdzie gości obsługiwali mnisi i grabarze, podając im drinki noszące nazwy chorób, bakterii czy wirusów. Z kolei w Cabaret de l’Enfer (Kabarecie Piekło) gości witano okrzykiem „wejdźcie i bądźcie potępieni, Zły czeka na was!” W tym klubie inspirowanym tematyką satanistyczną szóstka diabelskich muzyków płci obojga była podwieszona w kotle nad ogniem, grając partie z Fausta, a czerwone karły czekały na to, aż któreś z nich popełni błąd, aby dźgnąć pechowca rozgrzanym żelazem. Wewnątrz sal inne czerwone karły podawały trunki i zabawiały gości, a ze ścian dobywał się dym, swąd wulkanu i płomienie. Ależ czymże byłoby Piekło bez Nieba? Tuż obok przybytku z piekła rodem mieścił się Cabaret du Ciel (Kabaret Niebo). Tu przybyszy witali Dante i Ojciec Czas, drinki podawały atrakcyjne kelnerki przebrane za anioły, a gości zabawiał sam św. Piotr.

Kabaret Niebo

Kabaret Piekło

Kabaret Nicość
Cudowny post, humor i dystans! Plus ogolnie bardzo fajny blog :) Gratuluje! :)
Bardzo dziękuję za miły komentarz i pozdrawiam serdecznie :)