Dumas pisał, że tylko śmierć budzi w nas naprawdę głębokie zainteresowanie. Jednak jeszcze większym zainteresowaniem cieszy się idea wyrwania z kościstych rąk Ponurego Żniwiarza. Jak uciec przed śmiercią? Czy da się uszczknąć jeszcze trochę piasku z klepsydry – i za jaką cenę? I wreszcie – ile prawdy było w historii o szalonym doktorze Frankensteinie?
1. Reanimacja sprzed 200 lat, czyli piórkiem i amoniakiem
Rankiem 17 kwietnia 1769 roku Anne Wortman została znaleziona leżąca nieruchomo twarzą w płytkim amsterdamskim kanale. Nie oddychała, serce nie biło. Na jej ciało natknęło się dwóch przypadkowych przechodniów: Andrew de Raad i Jacob Toonbergen. Wierzyli, że kobietę można jeszcze uratować. Najpierw toczyli ją w przód i w tył po kłodzie drewna, co było wówczas popularną praktyką resuscytacyjną, zresztą nie pozbawioną naukowych przesłanek. Potem zanieśli ją do apteki, gdzie natarto ją amoniakiem, wdmuchano jej dym tytoniowy w odbyt, powietrze w usta przez chusteczkę, a wnętrze gardła łaskotano za pomocą piórka. Choć może się to wydać niezwykłe, kobieta odzyskała przytomność, a jej przypadek stał się jednym z najbardziej znanych współczesnych przypadków udanej resuscytacji.
2. Cuda w XX wieku
Ponad dwieście lat później, w roku 1986 dwuipółletnia Michelle Funk wpadła do strumienia i utonęła. Zanim odnaleźli ją sanitariusze, nie oddychała od 66 minut. Serce przestało bić. Innymi słowy – dziecko było martwe. Mimo to sanitariusze postanowili podjąć akcję ratunkową, a lekarze kontynuowali ją na oddziale ratunkowym, mimo że dziecko było już zimne – temperatura ciała wynosiła ledwie 19 stopni Celsjusza. Tutaj można poczytaj o procedurze, jaką zastosowali lekarze, by dosłownie przywrócić dziecko do życia. Trzy godziny po śmierci Michelle wciągnęła powietrze do płuc, a jej serce wznowiło pracę. Dr Lawrence Altman pisał dwa lata później w The New York Times, że właśnie takie przypadki medycyna określa mianem „cudu”. Michelle nie tylko bowiem wróciła do życia, ale jej organizm nie wykazywał żadnych oznak przebytej traumy – czy to fizycznej, czy to psychicznej. Pod opieką zespołu lekarzy z Primary Children’s Medical Center w Salt Lake City, Michelle po upływie dwóch lat od wypadku opisywano jako dziecko bystre, ciekawe świata i rozwijające się całkowicie normalnie.
3. Dym w odbycie, z topielcem do łóżka i zwłoki do lodu

Metody resuscytacji topielca: rytmiczne uciskanie języka i wdmuchiwanie dymu tytoniowego przez odbyt
U początku XVIII-wiecznej Europy ludziom nie było łatwo i nawet w najbogatszych wówczas Niderlandach, gdzie twarzą w kanale znaleziono biedną Anne Wortman, szacowana długość życia ledwie sięgała 37 lat. Tym bardziej życie ludzkie ceniono i chętnie ratowano. W Amsterdamie mieściło się na przykład Stowarzyszenie Na Rzecz Topielców, które wydało w drugiej połowie stulecia zapiski, przetłumaczone przez dr Thomasa Cogana. Czytamy tam, że najbardziej odpowiednie metody pomocne topielcowi, jak wykazały eksperymenty zarówno przed, jak i od czasu ustanowienia stowarzyszenia, to:
„1) Wdmuchiwanie dymu do jelit. Im szybciej ta czynność zostanie wykonana z siłą i wigorem, tym bardziej przydatna się okaże. […] Jakkolwiek zostanie to przeprowadzone, to jest generalnie pierwsza czynność do wypróbowania, i powinna zostać wykonana bezzwłocznie, na łodzi lub lądzie, błyskawicznie, tam gdzie umieszczono topielca.
2) Konieczne jest, jak tylko będzie to możliwe, ogrzanie ciała z troską, gdyż może być ono zimne i sztywne. Może być to wykonane z łatwością i kilkoma sposobami: na przykład za pomocą ciepłej koszuli, pod ubraniami jednego z asystentów, za pomocą jednego z kilku wełnianych koców, uprzednio ogrzanych, […], skór zwierzęcych, zwłaszcza owczych, w pobliżu ognia, lub też łagodnego i naturalnego ciepła zdrowej osoby, która położy się do łóżka z topielcem. […] Łaskotanie nozdrzy i gardła może również okazać się korzystne […].
Następujący eksperyment okazał się skuteczny: jeden z asystentów niech przyłoży usta do ust topielca, zatykając nozdrza jedną dłonią następnie uciska lewą pierś drugą dłonią i wdmuchuje do ust powietrze z użyciem siły, filtrując płuca.” [tłum. własne]
Oto w książce sprzed dwóch i pół stulecia mamy wyraźny opis zupełnie współczesnej metody resuscytacyjnej. Autor zaznacza, że „wdmuchiwanie mocno powietrza do płuc jest najbardziej efektywną metodą”, jaką dotychczas stosowano i że daje ona świetne efekty również w przypadku urodzonych martwo dzieci. Swoją drogą popularna wówczas metoda z dymem tytoniowym (od której nota bene pochodzi angielskie powiedzenie „to blow smoke up somebody’s ass”) ma pewne uzasadnienie naukowe. Tytoń zawiera nikotynę, która wpływa na wydzielanie przez mózg epinefryny, a ta z kolei nasila tempo i siłę skurczów serca.
Ciekawostka zza Uralu: tzw. „Rosyjska Metoda” zakładała, w przeciwieństwie do ogrzewania, obkładanie zwłok śniegiem albo nawet lodem. Swoją drogą – ciekawe, czy przywróconych do życia rozgrzewano następnie wódką…
3. Elektrowstrzasy sprzed 200 lat i dr Ross daje plamę
Każdy, kto kiedykolwiek oglądał Ostry dyżur (młodszemu pokoleniu może bardziej przemówi do wyobraźni przykład Dr House’a), spotkał się z urządzenie zwanym defibrylatorem. W dużym skrócie – prąd stały przepływa przez mięsień sercowy („ładuj dwieście! ładuj trzysta!”), zmuszając w ten sposób do powrotu do normalnej, regularnej pracy, a pacjenta przywraca tym samym do świata żywych. W 1774 w Wielkiej Brytanii powstało Society for the Recovery of Persons Apparently Drowned, znane obecnie jako Royal Humane Society, którego celem było (i nadal jest) ratowanie życia. Jednym z założycieli był wspomniany już dr Cogan. Już w roku swojego założenia stowarzyszenie wydało raport, w którym opisywało przypadek trzyletniej Catherine Sophie Greenhill, która wypadła z okna i straciła przytomność. Ustał jej oddech i praca serca, toteż stwierdzono jej zgon. Obecny na miejscu aptekarz nazwiskiem Squires poddał ją serii elektrowstrząsów w różnych miejscach na ciele za pomocą przenośnego generatora. Po tym, jak impulsy zostały zaaplikowane do klatki piersiowej małej pacjentki, powrócił oddech, a Catherine ostatecznie powróciła do pełnego zdrowia.
Współcześnie dla osób, które doznały zatrzymania akcji serca, najważniejsze jest, aby jak najszybciej otrzymać pomoc. Dlaczego czas jest tak ważny? Z każdą sekundą rośnie ryzyko uszkodzenia mózgu wskutek niedotlenienia. Proces ten zaczyna się już po trzech do pięciu minut od ustania akcji serca. Dlatego tak ważne jest natychmiastowe przystąpienie do RKO (resuscytacji krążeniowo-oddechowej), a państwo polskie stara się upowszechniać dostęp do AED, czyli automatycznych defibrylatorów zewnętrznych. Tutaj można poczytać o realizacji takiego programu na przykładzie Krakowa. Ktoś może powiedzieć – ot i kolejny produkt, na którym zarobi jakiś koncern medyczny i firmy szkoleniowe po znajomości lokalnego „królika”. Warto jednak pamiętać, że jeśli u kogoś nastąpi nagłe zatrzymanie krążenia i otrzyma jedynie RKO, to według badań ma jedynie 9% szans na przeżycie. Jeśli zaś zostanie użyte AED, szanse przeżycia wzrastają nawet do 38%. Przekalkulujcie sobie sami.
Ciekawostka z szowbiznesu: w 1996 roku grupa badaczy z Wielkiej Brytanii pokusiła się o studia, w których porównała przeżywalność reanimowanych pacjentów popularnych seriali telewizyjnych i pacjentów w prawdziwych szpitalach. Wyniki? W serialach przeżywalność po RKO wyniosła 75%. W prawdziwym życiu – mniej niż 30%. Ot i ponura prawda na temat tego, czym faktycznie może skończyć się wizyta na SORze.
4. Szalony siostrzeniec Luigiego Galvaniego, czyli prawdziwy Frankenstein
Na pewno każdy, kto interesuje się nauką, słyszał o Luigim Galvanim. Ten włoski XVIII-wieczny lekarz i fizjolog odkrył istnienie zjawisk elektrycznych w tkankach zwierzęcych, przez co zwrócił uwagę uczonych na nową dziedzinę wiedzy, nazwaną później elektrochemią. W czasach swojej profesury na Uniwersytecie Bolońskim badał żaby i dokonał wówczas słynnego odkrycia zjawiska pobudzenia elektrycznego narządów, które przypisywał – błędnie – tzw. elektryczności zwierzęcej. Mimo że sama hipoteza była błędna, przyspieszyła znacznie prace nad badaniem elektryczności, w szczególności zainspirowały Alessandra Voltę do badań, które doprowadziły do skonstruowania pierwszej baterii elektrycznej. Wyniki swoich badań oraz teorię elektryczności zwierzęcej ogłosił w traktacie Komentarz na temat siły elektrycznej powodującej ruchy mięśni. Można ją przeczytać w sieci, jeśli ktoś zna łacinę na tyle biegle.
Luigi miał siostrzeńca, który był szalonym naukowcem. To on zainspirował Mary Shelley do stworzenia słynnego Frankensteina, choć właściwie na samą pisarkę wpłynęły dyskusje nad teoriami Luigiego toczone przez jej męża i Lorda Byrona. Giovanni Aldini wspierał teorię o zwierzęcej elektryczności swojego wuja, a jako młody fizyk eksperymentował na wszystkim, co tylko trafiło mu w ręce. Podczas jednego z pokazów na początku XIX wieku, zaaplikował prąd z butelki lejdejskiej do świeżo odciętej głowy wołu, a publika gapiła się jak urzeczona w spazmatyczne wstrząsy, przeszywające oczy, nos i język martwego zwierzęcia. Aldini szybko przeszedł do eksperymentów na zwłokach. Jednym z pierwszych pozyskanych było ciało niedawno zmarłego 30-latka, którego w ramach eksperymentu Aldini makabrycznie poszlachtował. Szczypcami usunął mu kilka kręgów szyjnych, aby wyjąć rdzeń kręgowy. Następnie wyciągnął nerw kulszowy na lewym biodrze. Na koniec do szpiku i nerwu kulszowego podłączył pręty pod napięciem. Opisywał, że każdy mięsień w ciele natychmiast wstrząsnęły konwulsje porównywalne do tych, jakie towarzyszą przeszywającemu uczuciu zimna. A gdy Aldini podłączył pręt pod napięciem do pięty zwłok, uprzednio ugięta w kolanie noga wyprostowała się z taką siłą, że asystent nie zdążył odskoczyć.
Do kolejnych eksperymentów Aldini wielokrotnie używał głów straconych więźniów. Zwilżał uszy solanką, a następnie stosował coś co przypominało dzisiejszy zestaw mp3 – dwa przewody plus bateria składająca się z wielu warstw srebra i cynku. Twarze wykrzywiały się w straszliwych grymasach.
Aldini podróżował ze swoimi pokazami od Bolonii, przez Paryż aż do Londynu, pokazując ludzkie zwłoki na uniwersytetach i szkołach medycznych. O jego pokazach pisano w prasie, co wywołało sensację w całej Europie. Aldini otrzymał nawet odznaczenie Royal Society’s Copley Medal. De facto nie wskrzeszał nigdy zmarłych, raczej ograniczał się do naukowych sformułowań jak „rozkazywanie siłom życiowych” czy „posiadanie znacznej władzy nad systemem nerwowym i mięśniowym”. W styczniu 1803 roku dziennikarz The Times of London tak opisywał demonstrację galwanizmu Aldiniego na zwłokach mordercy nazwiskiem George Forstera:
„W przypadkach utonięcia lub uduszenia wydaje się on być bardzo przydatny przywracając czynności płuc, a tym samym przywracając iskrę życiową. W przypadkach apopleksji lub zaburzeń umysłowych również oferuje bardzo zachęcające korzyści dla ludzkości. Profesor, jak rozumiemy, zastosował galwanizm do leczenia chorób umysłowych i to z całkowitym sukcesem. W opinii lekarzy to odkrycie, właściwie stosowane i odpowiednio administrowane, nie może przynieść nieprzewidzianych efektów.
Jednakże wnioski wyciągnięte przez osoby spoza środowisk medycznych i naukowych nie były równie subtelne. Jeśli ruch jest nieodłączny życiu, więc życie może być w pewien sposób przywrócone za pomocą wstrząsów elektrycznych. Czy jest więc możliwe, że śmierć nie będzie dłużej rzeczą permanentną? Biorąc pod uwagę niełatwy ogląd na tajemnicę śmierci obecny w XIX stuleciu, wydaje się całkiem możliwe, że elektryczność może pewnego dnia zapewnić realną alternatywę dla nieuchronności cmentarza.” [tłum. własne]
5. Koszty wskrzeszania zmarłych (i dlaczego się o nich nie mówi)
Przywracanie do życia może być współcześnie coraz łatwiejsze, ale jakość tego życia jest dyskusyjna, zwłaszcza jeśli przywrócony do życia (czy stanu życiopodobnego) pacjent nigdy nie odzyska świadomości. A można dla takiego pacjenta zrobić naprawdę dużo – na przykład za pomocą pompy ECMO (pozaustrojowe utlenowanie krwi) można wypompować krew z ciała pacjenta, utlenić ją poza jego ciałem i wpompować ją z powrotem. Pozostaje jednak przykra i rzadko dyskutowana kwestia opieki nad osobą, którą przywrócono do życia i trzeba się nią teraz zaopiekować. Nie zawsze rodzina ma czas, ochotę i cierpliwość, aby wziąć to brzemię na siebie. Ze świecą szukać na polskich serwisach medycznych czy stronach szpitali lub hospicjów artykułów na temat opieki paliatywnej, hospicyjnej czy w placówkach przyjmujących pacjentów w stanie wegetatywnych. Za oceanem roczny koszt utrzymania chorego w stanie wegetatywnym szacuje się na ok. 150-180 tys. dolarów. W Wielkiej Brytanii utrzymanie kosztuje to ok. 100 tys. funtów. Rzuca to nieco światła na koszty takiej opieki w Polsce. Nie mówi się o nich, bo to jakoś nie na miejscu (i nie po chrześcijańsku) przeliczać ludzkie życie na pieniądze. A jeśli kogoś nie stać – no to trudno. Żyjąc w Polsce trzeba się przyzwyczaić do tego, że tu ludzkie życie traktuje się z godnością wyłącznie wtedy, gdy akurat odbywa się konferencja prasowa.
Inną sprawą jest problematyka tzw. uporczywej terapii, ostatnio szeroko dyskutowana. Nie będę rozpisywać się o prawnej stronie zagadnienia, można o tym poczytać tutaj. Również Kościół katolicki zajmuje w tej dyskusji stanowisko, które – wbrew pozorom – nie jest wcale jednoznaczne. A opinie Polaków? Wystarczy sięgnąć do raportu z badań CBOS za ubiegły rok, żeby się przekonać, jaki mają mętlik w głowie w tej kwestii.
Wieczne życie na wyciągnięcie ręki
Idea wiecznego życia za życia w wielu budzi niezdrowe zainteresowanie. Już teraz naukowcy prowadzą badania, których celem jest wydłużenie naszego pobytu na tym ziemskim łez padole, a bioetycy dyskutują nad tym, co będzie, gdy uda im się osiągnąć cel. Francis Fukuyama pisał, że ludzkość roztrwoniłaby taki dar, a dziadkowie korzystający z „kolejnej młodości” nie chcieliby ustąpić miejsca kolejnym pokoleniom. Leon Kass wypowiadał się podobnie, twierdził, że będziemy marnować podarowany nam czas na oglądanie głupich seriali czy kolejne wycieczki do Disneylandu. Czas pokaże.
Bibliografia:
- Altman, L.K. (1988) The Doctor’s World; Ingenuity and a ‚Miraculous’ Revival, The New York Times
- CBOS (2013) Zaniechanie uporczywej terapii a eutanazja, BS/3/2013
- Cobb, J. (1803) The Monthly Mirror for January 1803, London
- Cutler, D.M., Deaton, A.S., Lleras-Muney, A. (2006) The Determinants of Mortality, NBER Working Paper No. 11963
- Diem, S.J., Lantos, J.D., Tulsky, J.A. (1996) Cardiopulmonary Resuscitation on Television — Miracles and Misinformation, N Engl J Med; 334:1578-1582
- Gałęska-Sliwka, A., Sliwka, M., Stan wegetatywny, eutanazja, zaniechanie uporczywej terapii, Państwo i Prawo 11/2009, ss.17-39
- Machinek, M. (2009) Rezygnacja z uporczywej terapii w świetle nauki Kościoła, „Medycyna Praktyczna” 09/2009
- The Multi-Society Task Force on PVS(1994) Medical Aspects of the Persistent Vegetative State, N Engl J Med; 330:1572-1579
- Weisfeldt, M.L. et al (2010) Survival after application of automatic external defibrillators before arrival of the emergency medical system: evaluation in the resuscitation outcomes consortium population of 21 million, J Am Coll Cardiol, 20;55(16):1713-20
Ciekawa tematyka! Powodzenia w dalszym pisaniu :)
Dziękuję za miły komentarz, pozdrawiam serdecznie! :)
Kilka lat temu trafiłem na dość ciekawy serial. Ludzkość zmierza ku zagładzie. Jednak istnieje coś, co ma odwrócić kolej rzeczy. Okazuje się nim komputer zwany „dyrektorem”. Ten funkcjonuje w przyszłości, potrafi sporo ogarnąć. Wysyła do przeszłości nową dusze każdej osobie, która umiera. Taki człowiek traci swoją dotychczasową tożsamość. Staje się posłańcem wykonującym misje. Być może będzie warto oddać ludzki los w ręce maszyn.
Być może nas to czeka bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie :)